oczyszczanie więzi łączącej nas z duchem

fragment książki Carlosa Castanedy”Potęga Milczenia”Drugie-miejsce-w-kategorii-Kosmos-i-Ludzie-530x353
OCZYSZCZANIE WIĘZI ŁĄCZĄCEJ NAS Z DUCHEM

Chociaż słońce kryło się jeszcze za wschodnimi szczytami, było już całkiem gorąco. Kiedy dotarliśmy do pierwszego stromego wzniesienia, kilka mil drogą od granic miasta, don Juan zszedł na pobocze szosy. Usiadł nie opodal głazów, które w czasie budowy drogi odstrzelono od masywu skalnego. Dał mi znak, żebym zrobił to samo. W czasie naszych wycieczek w pobliskie góry zwykle zatrzymywaliśmy się w tym miejscu, by pogadać lub odpocząć. Don Juan oświadczył, że tym razem wyprawa będzie długa i możemy zabawić w górach dobrych kilka dni. 

 

– Porozmawiamy teraz o trzecim abstrakcyjnym wątku – powiedział. – Zowią go fortelem ducha, sztuczkami abstrakcji, osaczaniem samego siebie albo oczyszczaniem więzi. Mimo że zdziwiła mnie mnogość określeń, milczałem czekając na dalsze wyjaśnienia. – No i tak samo jak z pierwszym abstrakcyjnym wątkiem – ciągnął don Juan – mogłaby to być historia sama w sobie. Opowieść mówi, że kiedy duch zapukał do drzwi znanego nam człowieka i nie otrzymał odzewu, uciekł się do ostatniego możliwego sposobu: do fortelu. Ostatecznie to dzięki sztuczkom duchowi udawało się wybrnąć z poprzednich impasów. Było jasne, że jeśli chce wywrzeć wpływ na tego człowieka, musi mu się przypodobać – w tym celu zaczął go wtajemniczać w sekrety magii. W ten oto sposób nauka sztuk tajemnych stała się tym, czym jest w istocie: drogą pełną sztuczek i wybiegów. Historia mówi, że duch pozyskał sobie człowieka, wprowadzając go na coraz to inne poziomy świadomości. Duch chciał w ten sposób nauczyć człowieka oszczędzania energii potrzebnej do wzmocnienia łączącej ich więzi. 

 

Don Juan powiedział, że jeśli odniesiemy tę opowieść do współczesnych realiów, otrzymamy historię naguala, żywego medium dla ducha, który powiela strukturę tego wątku, uciekając się w swych naukach do sztuczek i wybiegów. Nagle wstał i ruszył w stronę gór. Poszedłem w ślad za nim. Późnym popołudniem dotarliśmy do najwyższego pasma górskiego, gdzie pomimo wysokości było jeszcze bardzo gorąco. Po całodziennej wędrówce prawie niewidocznym szlakiem w końcu znaleźliśmy się na nie wielkiej nieosłoniętej przestrzeni. Była to stara czatownia, z której niegdyś obserwowano obszary położone na północ i zachód. Usiedliśmy, a don Juan powrócił do tematu magicznych opowieści. Powiedział, że znam już historię o tym, jak intencja ukazała się nagualowi Eliasowi, oraz opowiadanie o duchu pukającym do drzwi naguala Juliana. Wiem też, jak wyglądało spotkanie don Juana z duchem, bez wątpienia pamiętam również, w jaki sposób ja sam się z duchem zetknąłem. Wszystkie te historie, oświadczył don Juan, są osnute wokół tego samego wątku, zmienia się tylko obsada. Każda z opowieści jest abstrakcyjną tragikomedią z udziałem jednego abstrakcyjnego bohatera, intencji, oraz dwóch śmiertelnych aktorów: naguala i jego ucznia. Scenariuszem jest abstrakcyjny wątek. Zdało mi się, że nareszcie rozumiem, o co chodzi. Nie umiałem jednak porządnie wytłumaczyć don Juanowi, a nawet sobie samemu, czym było to, co pojąłem. Kiedy chciałem to wysłowić, bełkotałem jedynie bez sensu. Don Juan wiedział chyba, co się ze mną dzieje. Polecił mi odprężyć się i słuchać, co mówi. Zapowiedział, że następna opowieść dotyczyć będzie wprowadzania ucznia do królestwa ducha. Czarownicy proces ten nazywają fortelem ducha albo oczyszczaniem więzi z intencją. 

 

– Opowiedziałem ci już, jak to było, kiedy zostałem ranny, a nagual Julian zabrał mnie do swojego domu i leczył, dopóki nie wyzdrowiałem – zaczął. – Nie wiesz jeszcze, jak oczyścił moją więź: jak nauczył mnie osaczać samego siebie. Pierwszą rzeczą, jaką nagual robi ze swym potencjalnym uczniem, jest oszukanie go, czyli wprowadzenie jego więzi z duchem w wibracje. Robi się to na dwa sposoby: albo wykorzystuje się prawie normalne środki, jak te, którymi posługiwałem się w stosunku do ciebie, albo używa się prawdziwej magii, takiej, jaką zastosował wobec mnie mój dobroczyńca. Don Juan przypomniał mi, że jego dobroczyńca przekonał gapiów zebranych przy drodze, iż ofiara napadu jest jego synem. Potem opłacił kilku mężczyzn, by zanieśli do jego domu nieprzytomnego wskutek doznanego urazu i utraty krwi don Juana. Tam właśnie, kilka dni później, don Juan przebudził się i ujrzał miłego starszego pana, który ze swoją grubą żoną opatrywał jego ranę. Mężczyzna ów, który przedstawił się jako Belisario; powiedział, że jego żona jest znaną znachorką i że właśnie obydwoje leczą ranę. Don Juan odrzekł, że nie ma pieniędzy, na co Belisario zasugerował, że kiedy don Juan wyzdrowieje, pomyśli się o jakimś rodzaju zapłaty Don Juan miał wtedy kompletną pustkę w głowie: czemu nie należy się dziwić. Był zwykłym dwudziestojednoletnim Indiańcem, lekkomyślnym osiłkiem o paskudnym charakterze, bez krzty pomyślunku i wykształcenia. Pojęcie wdzięczności było mu obce. Uważał wprawdzie, że to bardzo miło ze strony starszego pana i jego żony, że mu pomogli, zamierzał jednak poczekać, aż rana się zagoi, i zwyczajnie prysnąć w środku nocy. Kiedy wyzdrowiał już na tyle, że był gotowy do ucieczki, stary Belisario wziął go na stronę i drżącym szeptem wyjawił, że on i jego żona są trzymani w niewoli przez potwora, do którego należy dom. Poprosił don Juana, by pomógł im
wydostać się na wolność, wyzwolić się z rąk tyrana i oprawcy. Don Juan nie zdążył jeszcze odpowiedzieć, gdy do pokoju wpadł przerażający jak z sennego koszmaru stwór – zupełnie jakby podsłuchiwał pod drzwiami. Wielki jak szafa, przypominał człowieka z głową ryby. Miał zgniłozieloną twarz i jedno nieruchome oko pośrodku czoła. Rzucił się w stronę don Juana, sycząc przy tym jak wąż, gotowy rozedrzeć go na strzępy. Młody człowiek przestraszył się tak bardzo, że zemdlał.

 

– Poruszył moją więzią z duchem w rzeczywiście mistrzowski sposób. – zaśmiał się don Juan. – Ma się rozumieć, mój dobroczyńca przed pojawieniem się potwora wprowadził mnie w stan podwyższonej świadomości: to, co widziałem jako upiorną postać, było tylko, jak zwą to czarownicy, istotą nieorganiczną, bezkształtnym polem energetycznym. Don Juan powiedział, że pamięta całe mnóstwo komicznych i żenujących jednocześnie sytuacji, jakie z iście szatańską pomysłowością jego dobroczyńca obmyślał dla każdego ze swych uczniów. Szczególnie upodobał sobie właśnie don Juana, który przez swoją powagę i sztywność stawał się znakomitym obiektem żartów. Don Juan dodał po chwili, że jego dobroczyńcę, oczywiście, dowcipy te niepomiernie cieszyły. 

 

– Uważasz pewnie, że czasem się z ciebie śmieję, i masz rację. Ale to nic w porównaniu z tym, jak on nabijał się ze mnie – mówił dalej don Juan. – Mój dobroczyńca, diabeł wcielony, nauczył się ukrywać śmiech pod maską płaczu. Nie masz pojęcia, jak bardzo łkał, kiedy zaczynałem u niego terminować. Don Juan stwierdził, że kiedy ujrzał potwora, doznał szoku, po którym jego życie nigdy nie wróciło do normy – zadbał o to jego dobroczyńca. Don Juan wyjaśnił, że kiedy nagual używa fortelu wobec przyszłego ucznia a zwłaszcza swojego następcy, musi dołożyć wszelkich starań, by zapewnić sobie posłuszeństwo. Mogą one być dwojakiego rodzaju. Jeżeli potencjalny praktykant będzie karny i elastyczny, jak młoda Talia, wystarczająca jest jego własna decyzja o przyłączeniu się do naguala Zdarzają się jednak kandydaci, którzy dyscypliny wewnętrznej nie mają w nadmiarze – wówczas nagual musi długo i wytrwale pracować, by ucznia przekonać. Pozyskanie don Juana, który był tylko młodym, nie okrzesanym i bezmyślnym wieśniakiem, wymagało doprawdy dziwacznych zabiegów. Jakiś czas po pierwszym wstrząsie przyszedł drugi kiedy dobroczyńca don Juana pokazał, jak potrafi się przemieniać: pewnego dnia stał się młodym mężczyzną Don Juan nie umiał dostrzec w tej transformacji niczego, co nie byłoby wytrawnym aktorstwem. 

 

– W jaki sposób nagual dokonywał takich zmian? – spytałem.

 

 – Był sztukmistrzem i w równej mierze artystą – odrzekł don Juan. -Jego sztuczki sprowadzały się do tego że kiedy się przemieniał, przemieszczał swój punkt scalający w taką pozycję, która umożliwiała dowolne zmiany postaci. Artyzm tych przemian polegał na perfekcji z jaką były dokonywane. 

 

– Nie rozumiem z tego zbyt wiele – przyznałem. 

 

Wówczas don Juan powiedział, że osią wszystkiego czym jesteśmy i co robimy, jest percepcja. Decydując wpływ na percepcję ma położenie punktu scalającego i dlatego zmiana tego położenia powoduje odpowiedni zmianę w postrzeganiu świata. Jeśli czarownik wie, gdzie dokładnie powinien przemieścić swój punkt scalający, może stać się tym, czym zechce.

 

 – Nagual Julian tak doskonale panował nad ruchami swojego punktu scalającego, że umiał dokonywać bardzo subtelnych transformacji – kontynuował don Juan. – Dla przykładu, przemiana czarownika we wronę jest niewątpliwie wielkim osiągnięciem, jednakże punkt scalający wykonuje wtedy duży i przez to nieskładny ruch. Natomiast doprowadzenie go do pozycji odpowiadającej, powiedzmy, osobie grubej lub starej, wymaga nieznacznego przesunięcia punktu i znakomitej znajomości ludzkiej natury. – 
Trudno mi w to wszystko uwierzyć – oświadczyłem. Don Juan zaśmiał się, jakbym powiedział znakomity dowcip. –
-Czy twój dobroczyńca, przemieniając się, miał w tym jakiś cel, czy po prostu dobrze się bawił? – zapytałem. 
– Zastanów się, co mówisz. Wojownicy nigdy nie robią czegoś ot tak, dla zabawy. – odparł don Juan. – Jego transformacje były częścią planu, wynikały z określonej potrzeby, tak jak wtedy, gdy stał się m łodym człowiekiem. Od czasu do czasu doprowadzały do komicznych sytuacji, ale to już inna sprawa.
 Przypomniałem mu, że kiedyś pytałem, jak jego dobroczyńca nauczył się dokonywania tych przemian. Usłyszałem wtedy, że nagual Julian miał nauczyciela, ale nie dowiem się, kto nim był. Tym razem don Juan odpowiedział krótko: 
– Nauczył go jeden z naszych czarowników, nasz tajemniczy podopieczny.
Kto taki? – spytałem. 
– Przeciwnik śmierci – odrzekł i spojrzał na mnie pytająco. 
Wszyscy czarownicy z grupy don Juana uważali, że przeciwnik śmierci ma najciekawszą spośród nich osobowość. Mówili, że pochodzi z dawnych czasów. Zdołał przeżyć do dzisiejszego dnia, manipulując swym punktem scalającym – przemieszczał go w określone miejsca w obrębie całego swojego pola energetycznego. Zabiegi tego rodzaju podtrzymywały jego świadomość i siłę życiową Don Juan opowiedział mi kiedyś o porozumieniu, jakie jego poprzednicy zawarli przed kilkuset laty z przeciwnikiem śmierci: w zamian za przysługi obdarzali go energią życiową. Ze względu na tę ugodę uważali, że jest pod ich kuratelą, i nazywali go „lokatorem”. Don Juan wyjaśnił mi wtedy, że dawni czarownicy do perfekcji opanowali poruszanie punktem scalającym. Dzięki tym manipulacjom nie tylko odkryli niecodzienne właściwości percepcji, ale i zrozumieli, jak łatwo zejść z właściwej drogi. Przeciwnik śmierci był według don Juana klasycznym przykładem takiego wynaturzenia. Don Juan przy każdej okazji powtarzał mi, że jeśli ktoś, kto wywiera nacisk na punkt scalający, ma dość energii, by go ruszyć z miejsca, oraz widzi, co się dzieje, może przemieścić go w dowolnie wybrane miejsce wewnątrz świetlistej kuli. Dzięki swemu blaskowi punkt ten może rozjarzyć napotkane nitkowate pola energetyczne. Świat postrzegany w tym stanie tworzy zwartą całość, jak ten widziany na co dzień, chociaż jest od niego różny. Dlatego przy przemieszczaniu punktu scalającego niezbędny jest trzeźwy umysł. Don Juan kontynuował swą opowieść. Powiedział, szybko przyzwyczaił się do myśli, iż starzec, który uratował mu życie, jest w rzeczywistości przebranym młodym człowiekiem. Tymczasem pewnego dnia człowiek ten na powrót zamienił się w starego Belisaria, takiego jakim don Juan ujrzał go pierwszego dnia. Wraz z kobietą, którą don Juan uważał za jego żonę, pakował swoje rzeczy. Nie wiadomo skąd pojawiło się też dwóch uśmiechniętych mężczyzn, prowadzących gromadkę mułów. Don Juan zaśmiał się, wyraźnie delektując się swą opowieścią. Wspomniał, że kiedy mulnicy pakowali juki, Belisario wziął go na stronę i zwrócił mu uwagę na fakt, że oto znowu występują w przebraniu – on jest starym człowiekiem, a jego piękna żona stała się grubą, nerwową Indianką. 
– Byłem wtedy na tyle młody i głupi, że uznawałem tylko rzeczy oczywiste – mówił don Juan. – Zaledwie kilka dni wcześniej widziałem jego niewiarygodną przemianę ze słabowitego siedemdziesięciolatka w energicznego młodego człowieka w wieku około dwudziestu paru lat. Kiedy powiedział, że stary wygląd był tylko przebraniem, wziąłem to za dobrą monetę. Jego żona, zgorzkniała gruba Indianka, zmieniła się wtedy w szczupłą młodą piękność. Jasna sprawa, że babina nie dokonała takiej transformacji jak mój dobroczyńca. Po prostu podmienił kobiety. Oczywiście, mógłbym to wszystko wtedy zrozumieć, jednak mądrość zdobywa się powoli i w bólach. Mimo że don Juan nie był jeszcze w pełni sił, Belisario zapewnił go, że rana już się zagoiła. Starzec objął don Juana i ze: szczerym smutkiem w głosie wyszeptał: „Potwór tak cię polubił, że uwolnił mnie i moją żonę, a zatrzymał sobie ciebie, byś mu usługiwał”. 
– Zaśmiałbym mu się w twarz – ciągnął don Juan – gdyby nie przenikliwe nieludzkie jęki i przeraźliwe hałasy dochodzące z pokojów potwora. 
Oczy don Juana błyszczały – tyle uciechy sprawiła mu ta opowieść. Jeżeli o mnie chodzi, chciałem zachować powagę, jednak nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Kiedy Belisario ujrzał przerażenie don Juana, wylewnie przeprosił go za zrządzenie losu, które jemu samemu dało wolność, a uwięziło don Juana. Cmoknął z obrzydzeniem i przeklął potwora. Ze łzami w oczach przedstawił don Juanowi dzienny zakres obowiązków. Gdy don Juan chciał się sprzeciwić, Belisario zniżył g łos i wyjawił, że nie ma możliwości ucieczki, ponieważ potwor doskonale zna się na czarach. Don Juan prosił Belisaria o poradę, jak postępować w tej sytuacji. Starzec wygłosił tyradę, w której odradził układanie jakichkolwiek planów, gdyż te przydają się jedynie, gdy mamy do czynienia ze zwykłymi śmiertelnikami. Z ludzkiego punktu widzenia można snuć plany i spiskować, co przy odrobinie szczęścia, z dodatkiem sprytu i poświęcenia, może zapewnić nam powodzenie. Ale w obliczu nieznanego, a zwłaszcza w obecnym położeniu don Juana, jedyną szansą przeżycia jest posłuszeństwo i pogodzenie się z sytuacją. Ledwie słyszalnym szeptem Belisario wyznał, że aby na dobre pozbyć się potwora, zamierza udać się do stanu Durango, by tam uczyć się magii. Spytał, czy don Juan nie zechciałby także pobierać tego rodzaju nauk. Na samą myśl o tym don Juan przeraził się na dobre i od parł, że z wiedźmami nie chce mieć nic wspólnego. Don Juan pokładał się ze śmiechu. Oznajmił, że rozbawiła go wizja, jak bardzo igranie sobie z nim musiało cieszyć jego dobroczyńcę. Najśmieszniejszy był chyba ten moment, kiedy don Juan, oszalały ze strachu i złości, na złożoną w dobrej wierze propozycję pobierania nauk zareagował: „Jestem Indianinem. Z natury nienawidzę i boję się wiedźm”. Belisario spojrzał znacząco na swoją żonę. Jego ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Don Juan zdał sobie sprawę że starzec łka bezgłośnie, najwidoczniej urażony odmową. Dopiero kobieta pomogła mu się uspokoić. Na odchodnym Belisario podszedł jeszcze raz do don Juana i dał mu
kolejną radę. Oświadczył, że potwór nie znosi kobiet, a więc don Juan powinien rozglądać się za jakimś mężczyzną na swoje miejsce – jest nikła szansa że upiór polubi tamtego na tyle, iż zgodzi się na wymianę. Don Juan nie powinien jednak robić sobie wielkich nadziei, gdyż upłyną całe lata, nim w ogóle wolno mu będzie wyjść z domu. Powinien wiedzieć, że potwór robi wszystko, by upewnić się, że jego niewolnicy są lojalni, a przynajmniej posłuszni. Don Juan nie mógł już tego znieść. Załamał się, rozpłakał i oznajmił, że nie pozwoli zrobić z siebie niewolnika, pierwej się zabije. Belisario, wzruszony tym wybuchem, odpowiedział, że i jemu przychodziło to do głowy, ale niestety, potwór czytał mu w myślach i zawsze udaremniał jego próby odebrania sobie życia. Belisario powtórzył swoją propozycję udania się do Durango na naukę magii. Stwierdził, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Don Juan odrzekł na to, że nie chce dostać się z deszczu pod rynnę. Belisario gorzko zapłakał i objął don Juana. Przeklął chwilę, w której uratował mu życie, i przysiągł, że nie miał pojęcia, iż zajmie on jego miejsce w domu potwora. Następnie głośno wytarł nos, po czym z płonącym wzrokiem rzekł: „Jedyną drogą przetrwania jest odpowiednie przebranie się. Jeśli będziesz postępował niewłaściwie, potwór porwie twą duszę i przemieni cię w kretyna, zdolnego jedynie do wykonywania poleceń. Szkoda, że nie mam czasu, by nauczyć cię, jak działać”. I rozpłakał się na dobre. Don Juan, cały we łzach, poprosił, by Belisario dokładniej opisał mu to przebranie. Dowiedział się, że monstrum ma kiepski wzrok, a więc można próbować noszenia różnych strojów, wedle swego upodobania – don Juan będzie miał na te eksperymenty całe lata. Na pożegnanie zapłakany Belisario objął go jeszcze raz, a kobieta nieśmiało podała mu rękę. Następnie obydwoje ruszyli w drogę. 
– Nigdy w życiu, przedtem ani później, nie byłem tak przerażony i zrozpaczony – przyznał don Juan. – Z do mu dochodziły odgłosy łomotania sprzętami, jakby potwór z niecierpliwością mnie oczekiwał. Usiadłem na progu i wyłem z bólu jak pies. Bałem się tak bardzo, że zwymiotowałem. Don Juan siedział bez ruchu całe godziny. Nie ośmielił się uciec ani nie odważył wejść do domu. Bez przesady można było powiedzieć, że był już bliski śmierci, kiedy po przeciwnej stronie ulicy zauważył Belisaria, który machając rękami, starał się zwrócić na siebie jego uwagę. Na ten widok don Juan od razu poczuł się lepiej. Starzec przykucnął na brzegu chodnika i obserwował dom. Dał znać don Juanowi, by nie ruszał się z miejsca. Siedzieli tak naprzeciw siebie niewiarygodnie długo. Don Juan przeżywał piekielne męki. Wreszcie Belisario, na czworakach, przesunął się o metr w stronę domu, a potem znowu ukucnął i znieruchomiał. Pełzając w ten sposób, dotarł wreszcie w pobliże don Juana. Trwało to dobrych kilka godzin Wiele osób przeszło obok, nikt jednak nie zwrócił uwagi na zrozpaczonego don Juana i manewry starszego pana. Kiedy byli już blisko siebie, Belisario szeptem wyznał, że nie mógł pogodzić się z tym, iż zostawił młodzieńca jak psa na pastwę losu. Pomimo protestów żony wrócił, by przynajmniej spróbować mu pomóc – ostatecznie to jemu właśnie zawdzięczał swoje wyzwolenie. Natarczywym szeptem spytał don Juana, czy jest gotowy i czy się godzi na wszystko. Młody człowiek zapewnił, że zrobi, co w jego mocy, byleby uciec z tego miejsca. Na te słowa Belisario ukradkiem wręczył mu zawiniątko i nakreślił plan ucieczki. Otóż don Juan miał udać się do izby leżącej najdalej od pokojów potwora i powoli rozebrać się, zdejmując jedną część ubioru po drugiej – zaczynając od kapelusza, a kończąc na butach. Następnie powinien włożyć wszystkie swoje rzeczy na coś w rodzaju manekina, którego ma szybko i sprawnie zbudować z kawałków drewna, kiedy tylko znajdzie się w do mu. Kolejnym etapem planu było przebranie się. Tylko jeden ubiór mógł oszukać potwora: ten, który Belisario podał don Juanowi. Don Juan wbiegł do domu i przygotował wszystko, jak należało. Za pomocą tyczek znalezionych na tyłach do mu zbudował coś na kształt stracha na wróble, zdjął ubranie i nałożył je na drewnianą konstrukcję. Jednak że czekała go nie lada niespodzianka – kiedy rozwinął otrzymany od Belisaria tłumoczek, okazało się, że w środku są kobiece fatałaszki! 
– Czułem się zagubiony i otumaniony – powiedział don Juan. – Miałem właśnie założyć na powrót moje własne ubranie, kiedy usłyszałem nieludzkie jęki potwora. Wychowano mnie w pogardzie dla kobiet, wierzyłem, że ich jedynym przeznaczeniem jest usługiwanie mężczyznom. Ubranie się w damskie ciuchy było dla mnie równoznaczne ze staniem się kobietą. Mój strach przed upiorem był jednak tak wielki, że zamknąłem oczy i założyłem na siebie te przeklęte łachy. Spojrzałem na don Juana, wyobrażając go sobie w niewieścim przebraniu. Był to obraz tak komiczny, że nie mogłem powstrzymać śmiechu. Kiedy stary Belisario, czekający na don Juana po drugiej stronie ulicy, zobaczył go w przebraniu, wybuchnął płaczem. Łkając, wyprowadził don Juana na skraj miasta, gdzie czekała jego żona z dwoma mulnikami. Jeden z nich bezczelnie spytał Belisaria, czy porwał tę dziwną pannę, żeby ją sprzedać do burdelu. Stary zapłakał tak gorzko, że nieomal zemdlał. Poganiacze mułów, młodzi mężczyźni, nie bardzo wiedzieli, jak się zachować. Żona Belisaria, zamiast okazać współczucie, roześmiała się w głos – don Juan nie mógł pojąć, dlaczego. Z zapadnięciem zmroku cała gromadka ruszyła w drogę. Wędrowali mało uczęszczanymi szlakami, ciągle na północ. Belisario nie mówił zbyt wiele. Wydawało się, że obawia się czegoś lub spodziewa jakichś trudności. Jego żona
kłóciła się z nim całą drogę i wyrzucała mu, że zabierając z sobą don Juana, zniweczyli swe szanse na odzyskanie wolności. Starzec kategorycznie zakazał jej poruszania tego tematu, obawiając się, że mężczyźni zorientują się, że don Juan nie jest kobietą. Ponieważ don Juan udawał kobietę w mało przekonujący sposób, Belisario uczulił go, by zachowywał się, jakby był dziewczyną lekko upośledzoną umysłowo. Kilka dni później don Juan bał się już znacznie mniej. Prawdę mówiąc, był już tak pewny siebie, że zapomniał o swoim strachu. Gdyby nie ubranie, jakie miał na sobie, mógłby pomyśleć, że cała historia była tylko złym snem. Oczywiście, noszenie kobiecych łaszków pociągało za sobą w tych okolicznościach pewne nieprzyjemne następstwa. Żona Belisaria z pełną powagą uczyła don Juana wszystkiego, co przypadało kobietom w udziale. Młody człowiek pomagał jej przy gotowaniu, praniu odzieży i zbieraniu chrustu na opał. Belisario ogolił mu głowę i posmarował ją cuchnącą maścią, a mulnikom powiedział, że dziewczyna miała wszy. Ze swoim gładkim obliczem don Juan bez trudu uchodził za kobietę, jednak w środku czuł obrzydzenie do siebie samego i wszystkich otaczających go ludzi. Miał dosyć całej tej sytuacji. Noszenie damskich szmatek i wykonywanie kobiecych obowiązków stało się dla niego nie do zniesienia. Pewnego dnia doszedł już do kresu wytrzymałości. Poszło o poganiaczy mułów. Nie tylko oczekiwali, ale wręcz domagali się, by ta dziwna dziewczyna spełniała wszystkie ich zachcianki. Don Juan musiał się mieć na baczności, gdyż się do niego zalecali. 
– Czy mulnicy działali w porozumieniu z twoim dobroczyńcą? – spytałem. 
– Nie – odparł don Juan i ryknął ze śmiechu. – Byli to dwaj mili ludzie, pozostający przez pewien czas pod jego przemożnym wpływem. Wynajął ich do przewozu ziół i obiecał, że zapłaci im przyzwoicie, jeśli pomogą mu w porwaniu pewnej kobiety.
 – Czyny naguala Juliana pobudziły moją wyobraźnię – przedstawiłem sobie don Juana odpierającego zaloty mężczyzn i parsknąłem śmiechem. Don Juan tymczasem kontynuował swą relację. Otóż w pewnej chwili oświadczył oschle staruszkowi, że maskarada trwa już stanowczo za długo i że mężczyźni próbują się do niego dobierać Belisario nie przejął się tym i sugerował, by don Juan był dla nich bardziej wyrozumiały, „rozumiesz, mężczyźni są zawsze tacy sami” , poczym zaczął znowu płakać. Kompletnie zbiło to don Juana z pantałyku – ku własnemu zaskoczeniu próbował bronić kobiet. Kiedy zdał sobie sprawę, z jaką pasją ujmuje się za babami, przeląkł się. Powiedział Belisariowi, że cała sprawa skończy się chyba gorzej, niż gdyby został niewolnikiem potwora. Pogubił się jeszcze bardziej, kiedy starzec zaczął okropnie szlochać i bełkotać niedorzeczności: że życie jest słodkie, a niewielką ceną, jaką trzeba za nie zapłacić, nie warto sobie zawracać g łowy; potwór natomiast pożarłby duszę don Juana i nawet nie pozwoliłby mu popełnić samobójstwa. „Poflirtuj trochę z mulnikami”, zasugerował Belisario pojednawczo. „To tylko prości wieśniacy, chcą się trochę zabawić Nie daj się prosić, bądź bardziej przystępny. Co ci zależy?” I znowu wybuchnął płaczem. Don Juan spytał, czemu Belisario tak ciągle płacze. „Bo doskonale się do tego wszystkiego nadajesz”, odpowiedział starzec i zaszlochał tak mocno, że aż zgiął się wpół. Don Juan podziękował mu za sympatię i okazaną po moc. Oznajmił, że czuje się już bezpieczny i pragnie odejść. 
– „Sztuka osaczania polega na poznaniu wszystkich sekretów swojego przebrania” – powiedział Belisario, nie zwracając uwagi na słowa młodzieńca. „Znaczy to, że marsz wyuczyć się ich tak dobrze, by nikt nie rozpoznał, że. jesteś zamaskowany. Dlatego musisz być bezlitosny, sprytny, cierpliwy i pełen wdzięku”. 
Don Juan nie miał pojęcia, o czym mówi Belisario. Zamiast się nad tym zastanowić, poprosił o jakiś męski strój. Belisario był bardzo wyrozumiały, dał don Juanowi stare ubranie i kilka pesos oraz obiecał mu, że zachowa jego strój na wypadek, gdyby don Juan go jeszcze potrzebował. Nalegał, by don Juan jechał z nim do Durango i na dobre wyzwolił się z władzy potwora. Młody człowiek podziękował mu, ale odmówił. W końcu Belisario życzył mu szczęśliwej drogi, przy czym kilka razy klepnął go dość mocno po plecach. Kiedy don Juan zmienił ubranie, spytał Belisaria o drogę. Ten odpowiedział, że jeśli don Juan będzie trzymał się szlaku wiodącego na północ, prędzej czy później dotrze do najbliższego miasteczka. Dodał, że być może znowu się spotkają, albowiem obydwaj zmierzają w podobnym kierunku: byle dalej od potwora. Don Juan ruszył w drogę, idąc ile sił w nogach, nareszcie wolny. Uszedł ze cztery czy pięć mil, zanim natrafił na ślady ludzkiej obecności. Wiedział, że do miasta jest już niedaleko. Pomyślał, że mógłby nająć się tam do jakiejś roboty, dopóki nie zdecyduje, dokąd pójść. Przysiadł na chwilkę, by odpocząć, przewidując typowe trudności, jakie mogą napotkać przybysza w leżącej na uboczu mieścinie. Nagle dostrzegł kątem oka jakiś ruch w przydrożnych krzakach. Przejęty trwogą, zerwał się na równe nogi i zaczął biec w stronę miasta. Próbując złapać go za szyję, skoczył na niego potwór. Chybił o cal. Don Juan zaskowyczał, ale zachował na tyle przytomności umysłu, by zawrócić i pobiec w kierunku, z którego przybył. Pędził co tchu, a monstrum tuż za nim. Przedzierało się przez zarośla, czyniąc okropny hałas, jakiego don Juan nigdy wcześniej
ani później nie słyszał. Kiedy zobaczył wreszcie sylwetki mułów, krzyknął o pomoc. Belisario rozpoznał don Juana i pośpieszył ku niemu. Wyglądało, że i on sam jest przerażony. Rzucił tobołek z damskim ubraniem i zawołał: „Biegnij jak kobieta, ty głupcze” Don Juan przyznał, że nie ma pojęcia, jak udało mu się tak szybko zareagować: oto zaczął poruszać się jak panienka. Potwór od razu zaprzestał pogoni. Belisario na kazał don Juanowi przebrać się możliwie szybko, a sam starał się w tym czasie trzymać napastnika na odległość. Don Juan przyłączył się do żony Belisaria i uśmiechniętych poganiaczy mułów, nie spoglądając na nikogo. Zawrócili i pojechali inną drogą. Całymi dniami nie odzywali się do siebie. Potem Belisario zaczął codziennie uczyć don Juana. Opowiedział mu, że Indianki są rzeczowe i przechodzą od razu do sedna sprawy, ale łatwo je onieśmielić. Kiedy się im przeciwstawić, widać po nich przestrach: mają niespokojne oczy, zaciśnięta usta i rozdęte nozdrza. Podszyte lękiem, upierają się przy swoim i śmieją się p łochliwie. W każdym mieście, przez które przejeżdżali, Belisario kazał don Juanowi ćwiczyć kobiecy sposób zachowania don Juan był szczerze przekonany, że starszy pan uczy go na aktora. Belisario jednak konsekwentnie określał swoje nauki terminem „sztuki osaczania”. Powiedział don Juanowi, że osaczanie jest kunsztem, który zastosować można w każdej dziedzinie życia. Aby go poznać, trzeba przećwiczyć cztery formy: bezwzględność, spryt, cierpliwość i wdzięk. 

I znowu poczułem, że muszę mu przerwać. 
– Ale czy osaczania nie naucza się w stanie głębokiej, wzmożonej świadomości’? – zapytałem. 
– Jasne – odrzekł don Juan i uśmiechnął się szeroko. – Musisz jednakże: zrozumieć, że dla niektórych facetów kobiece przebranie jest bramą do wzmożonej świadomości. Prawdę mówiąc, tego rodzaju sposoby są bardziej skuteczne niż wywieranie nacisku na punkt scalający, ale dużo trudniejsze w realizacji. 
Don Juan opowiedział, że jego dobroczyńca codziennie objaśniał mu praktyczne aspekty każdego z czterech trybów osaczania. Podkreślał przy tym, że don Juan powinien zrozumieć, iż nie wolno pomylić bezwzględności z impertynencją ani sprytu z okrucieństwem, cierpliwość nie oznacza niedbałości, a wdzięk – głupoty. Pouczył go, że te cztery elementy należy ćwiczyć i doskonalić, aż nabierze się takiej biegłości, że staną się niedostrzegalne. Uważał, że kobiety są urodzonymi tropicielkami. Był o tym tak mocno przekonany, że utrzymywał, iż tylko w niewieścim przebraniu mężczyzna może poznać sztukę osaczania. 
– W każdym miasteczku leżącym na naszej drodze mój dobroczyńca zabierał mnie na rynek, żebym targował się przy sprawunkach – ciągnął don Juan. – Stawał z boku i obserwował mnie. „Bądź bezwzględny, ale czarujący”, mawiał. „Bądź sprytny, ale sympatyczny; cierpliwy, lecz aktywny; pełen wdzięku, ale zabójczy. Tylko kobiety to potrafią. Kiedy mężczyzna próbuje takiego zachowania, za bardzo wdaje się w szczegóły”. I chyba tylko po to, by upewnić się o posłuszeństwie don Juana, od czasu do czasu gdzieś w okolicy w zasięgu wzroku pojawiał się potwór. Najczęściej ukazywał się w jakiś czas po masażach, jakie robił don Juanowi Belisario, chcąc ulżyć mu w ostrych bólach karku. Wspominając tamte chwile, don Juan roześmiał się, mówiąc, że nie miał pojęcia, iż jego dobroczyńca wprowadza go w stan wzmożonej świadomości. 
– Podróż do miasta Durango zajęła nam cały miesiąc – powiedział. – W tym czasie zapoznałem się wstępnie z czterema trybami osaczania. Chociaż nie bardzo się zmieniłem, otrzymałem szansę wejrzenia w istotę kobiety.

4 myśli na temat “oczyszczanie więzi łączącej nas z duchem

      1. nie jest, ale pewnie kobiety takie też są!, ale to już mężczyzn utrapienie;)
        ten fragment wybrany przez Ciebie szczególnie mi się podoba, bo znalazłam strzępki swojej przygody… pozdrawiam 🙂

        Polubienie

Dodaj komentarz